Pierwotny plan zakładał wyjazd do Laosu po pobycie na Koh Tao ale ze względu na kurczące się w zastraszającym tępie zasoby finansowe oraz brak czasu zdecydowaliśmy się pojechać do Chiang Mai, miejsca, o którym nawet nie słyszeliśmy na etapie planowania wyprawy a z którego zdjęcia zobaczyliśmy w Bankgoku. Do stolicy dotarliśmy około 4 nad ranem a o 10 mieliśmy pociąg do Chiang Mai. Zmęczeni długą podróżą oczekiwaniem na dworcu z radością wsiedliśmy do klimatyzowanego pociągu i prawie od razu usnęliśmy. Po 20 minutach obudził na konuktor prosząc o bilety i zaraz po tym jak mu je wręczyliśmy zaczął mocno gestukulować i mówić coś do nas..i to w taki sposób który nie zwiastował dobrych wiadomości. Jak się okazało wsiedliśmy w inny pociąg który zamiast na północ jechał na połunie. Wysiedliśmy więc szybko na następnej stacji gdzieś na południowych przedmieściqach Bangokoku i z pomocą kierowcy taksówki który mówił dobrze po angliesku dowiedzieliśmy się ze nie możemy zamienić biletów i że generlanie raczej małe mamy szanse aby w jakikolwiek sposób złapać pociąg którym nam uciekł. Pan kierowca tasówki rozpoczął akcję ratunkową- zadzownił do kolegów taksówkarzy dowiedzieć się jaka jest sytuacja na drogach i gdzie nasz pociąg ma najbliższy postój. Po przeprowadzeniu dokładnego wywiadu potwierdził złe wiadomości- o ile nie opanowaliśmy sztuki teleportacji to nie mamy najmijeszych szans aby złapać nasz pociąg. Na szczęscie wysiedliśmy w okolicy dworca autobusowego i udało nam się prawie natychmiastw złapąc autobus do Chiang Mai...co oczywiście znacząco uszczupliło nasz i tak anorektyczny portfel.
Chiang MAi to miejsce również bardzo turystyczne gdzie na każdym kroku widać przybysza z Europy lub Stanów. Niemniej jak dla mnie turystyczny charakter tego miejsca nie był tak drażniący jak ten na Koh Tao (poza tym ceny są o połowę niższe). Warto w Chiang Mai wynając skuter lub motor i odwiedzić liczne świątynie. Poza tym dla mnie marzeniem byłoby móc zostać tam na 2-3 tygodnie i odbyć kurs gotowania lub masażu które są dostępne w dość niskich cenach.
My postanowiliśmy odwiedzić Doi Inthanon, śwątynie położoną na najwyższym szczycie w Tajlandii. Według moich obliczeń miała się ona znajdować około 40 km od Chaing Mai. Po raz kolejny jednak okazało się że ja i mapa na prawdę się nie rozumiemy i po wyjeżdzie z Chaing Mai dorgowskaz poinformował nas że jeszcze tylko 90 KM i będziemy u podnóża góry... :/ Około 200km (w dwie strony) na skuterze to średia przyjemność ale zdecydowaliśky że jak już jedziemy to jedziemy! Niestety w naszej głupocie nie przemyśleliśmy sprawy do końca i jakoś nie przyszło nam przez gowę że miejsce położone na ponad 2500 metrów w porze monsumu może być dość chłodne...Kiedy wjechaliśy na obszar parku u podnóża góry zaczęło padać. Stopniowo obniżająca się temperatura sprawiła, że na 20 minut przed szczytem stwierdziliśmy że nie damy rady dojechać. Zostawiliśmy więc skuter przy najbliższym miejscu postoju i postanowialiśmy złapać stopa. Zatrzymał się starszy pan Taj z synem (żaden nie mówił słowa po nagliesku ale udało nam się dogadac). Podwiezli nas jakies 5 minut drogi samochodem od światyni i pokazali na migi że oni jadę w inna stronę. Podziękowaliśmy za przysługę i wyszliśmy w mgłę i deszcz trzeąsąc tyłkami i czekając na następna okazję...jednak nasz starszy pan z synem odjechali jakies 10 metrów, zatrzymali się, zaczęli o czymś dyskutować i chyba zronilo im sie nas zal...takze wrocili i podwiezli nas pod sama swiatynie :). Niestety nie udalo nam sie zabaczyc za wiele Doi Inthanon poniewaz gesta mgla gardzo ograniczyala widocznosci a ja, prawie placzac z zimna miala sredia ochote nawet gdzie kolwiek chodzic. W strone powrtotna do skutera dowiozl nas Gerek ze swoja kolezanka Tajka i strasznie ich rozbawil nasz pomysl wjechania na gore skuterem :)