Do Arequipy przyjechałyśmy nocnym autobusem ICA- Arequipa. Trzeba przyznać że brak tanich lotów i długie odległości zaowocowały w Peru bardzo komfortowymi autobusami gdzie siedzenia można rozłożyć do bardzo wygodnej, prawie łóżkowej pozycji. Ponadto na pokładzie podróżny dostaje jedzenie i napoje, można obejrzeć jakiś film a nawet….zagrać w bingo! Tak…kiedy już koło 22 usnęłyśmy obudził nas głośnie dźwięk z głośnika ogłaszający że właśnie teraz czas zagrać w bingo
Arequipa to przepiękne miejsce; nad miastem góruje dumnie wulkan El Misti o wysokości 5 800 metrów a zaraz przy centrum znajduje się ogromny klasztor Santa Catalina. Klasztory tego swego czasu był poniekąd miastem w mieście gdyż zamieszkujące go siostry zakonne nie opuszczały jego murów. Zdecydowanie warte odwiedzenia. W Arequipie zakupiłyśmy bilety wstępu do Macchu Picchu gdyż ostrzegano nas że na miejscu może być z tym ciężko (są dzienne limity na wejścia i czasem ciężko dostać bilet w ten sam dzień). Oczywiście na bilet trzeba było czekać, obiecano nam że za 2 dni, kiedy wrócimy z trekkingu po Kanione Colca bilety będą gotowe. Przedstawicielka biura podróży zagwarantowała, że biuro jest otwarte codziennie do 19 więc ‘todo bien!’. Oczywiście nikog chyba nie zdziwi że tak się nie stało…ale o tym później
Po całym dniu włóczenia się po uroczych uliczkach Arequipy poszłyśmy na kolację do restauracji serwującej tradycyjne jedzenie. Ceny były lekko ponad nasz normalny budżet ale oczarowane wrażeniami dnia postanowiłyśmy zaszaleć. Ku naszemu zdziwieniu chwilę po złożeniu zamówienia zdałyśmy sobie sprawę że stolik obok duża grupa ucztujących ludzi to Polacy. Okazało się że była to wycieczka z Chicago, wiek około 50 Porozmawiałyśmy trochę z rodakami, starsze panie okazały zdziwienie że dwie ‘młode panienki’ nie boją się tak same, na obcej ziemi,ale same stwierdziły że przecież ‘czasy się zmieniają’. Także po wymienieniu typowych uprzejmości zabrałyśmy się za jedzenie które okazało się niesamowicie pyszne! Nie mam pojęcia jakich przypraw użyto i jakie składniki były w mojej potrawce z ryby ani w mięsie które zamówiła Karolina ale na pewno nigdy wcześniej nie jadłam nic podobnego.
Następnego dnia o 4 rano pobudka i wycieczka do Colca Kanyon. Na wschód słońca dojechaliśmy do miejsca z którego można obserwować kondory. Nasz przewodnik opowiadał o tych wielkich padlinożercach: żyją one bardzo długo, niektóre nawet 70 lat, dobierają się w pary na całe życie a gdy są już stare i ich ciało odmawia im posłuszeństwa, albo gdy ich partner umrze często popełniają samobójstwo poprzez wzbicie się wysoko w niebo i upadek. Ptaki te są pod ochroną ale Indianie mają pozwolenie polowania na nich gdyż wiąże się to z ich obrzędami i tradycjami.
Kiedy słońce wciąż nieśmiało wznosiło się nad horyzont rozpoczęliśmy trekking po kanione Kolka będącym najgłębszym kanionem na świecie (który nawiasem mówiąc został ponoć po raz pierwszy zmierzony przez geodetów z Polski). Trekking trwał około 10 godzin z przerwą na obiad; w okolicach południa pot lał się z nas strumieniami szczególnie że nasza grupa składała się z raczej młodych osób a na jej czele Szkoci biegali po górach jak kozice nadając dość ambitne tempo. Pod wieczór nogi zaczęły odmawiać posłuszeństwa ale widok zbliżającej się oazy i basenu dodawał otuchy. Bez wątpienia zdjęcie ciężkich butów i zanurzenie się w zimnej wodzie było świetną nagrodą za wysiłek.
Rano oczywiście tradycyjnie pobudka o 4 i około 3,5 godzinny marsz pod górę. Po drodze skończyła mi się woda, oczywiście nie miałam nic do jedzenia (oprócz orzeszków- solonych….) i nie ukrywam że nie mogłam się doczekać mementu wyjścia na szczyt. Motywacją aby nie zaprzestawać marszu była świadomość że za chwilę to, co jest przyjemną strugą porannego słońca zalewającego krajobraz przemieni się w najgorszego wroga podchodzenia pod górę. Na miejscu dostaliśmy śniadanie składające się tradycyjnie z jajek, chleba i marmolady oraz herbatę z liści koki (która ma pomagać przy objawach choroby wysokościowej). Po zjedzeniu bus zabrał nas w miejsce w którego można było obserwować tarasy uprawne z ery przed Inkami a następnie na górę z której widać pobliskie wulkany a która znajducie się na wysokości prawie 5000 metrów npm. Nie wiem czy to była choroba wysokościowa czy zmęczenie, czy jedno i drugie ale w tamtym miejscu poczułam straszne zawroty głowy, uczucie jakby ktoś ściskał mi czaszkę połączone z nudnościami. Najwyraźniej picie wywaru z liści koki przez 3 dni nie było wystarczającym przygotowaniem.
Wieczorem zmęczone, obolałe ale bardzo zadowolone wróciłyśmy do Arequipa i od razu udałyśmy się do agencji podróży odebrać nasze bilety do Macchu Picchu no i oczywiście…okazało się że agencja jest zamknięta na cztery spusty. Cóż było robić? Wsiadłyśmy w nocny autobus do Cusco licząc na to że sprawę uda się rozwiązać telefonicznie na miejscu.
*Kanion zwiedzałyśmy ze zorganizowaną wicieczką. Na miejsce można dostać się na własną rekę busami, ale ponieważ nie miałyśmy czasu dowiedzieć się jak to działa nie skorzystałyśmy z tej opcji która pewnie może być trochę tańsza. Koszt zorganizowanego wyjazdu nie był jednak wysoki
** Wielu Polaków skorzystało najwyraźniej z tych tanich biletów bo przewodnik zapytał się nas czy Peru jest jakoś promowane bardzo teraz w Polsce bo w przeciągu ostatnich tygodni widział więcej naszych rodaków niż kiedykowiek